Odkąd tylko pamiętam, chciałem być strażakiem
Rozmawiamy z Radosławem Kałwą, strażakiem z Cierna-Żabieńca, który jako ratownik medyczny pracuje na oddziale covidowym szpitala MSWiA w Warszawie.
Jak to się stało, że trafił pan do Warszawy?
– Od ponad ośmiu lat pracuję w Komendzie Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej we Włoszczowie. Gotowość niesienia pomocy w szpitalach zgłosiłem jeszcze w ubiegłym roku, na początku pandemii, ale dopiero w marcu br. otrzymaliśmy skierowanie do Warszawy. W styczniu br. brałem udział w polskiej misji na Słowacji, której celem był wykonywanie testów na obecność Covid-19 wśród mieszkańców tego kraju. Pobyt w Warszawie to dla mnie wyjątkowe doświadczenie. Choć od wielu lat pracuję jako ratownik medyczny w jędrzejowskim szpitalu, to skala i liczba chorych, z jaką mieliśmy do czynienia na przełomie marca i kwietnia, była naprawdę przerażająca.
Co należy do waszych obowiązków?
– Pierwszy dyżur w szpitalu był dla mnie dużym szokiem, zwłaszcza wypełnione po brzegi szpitalne sale oraz liczba pacjentów podpiętych do respiratorów zrobiły na mnie duże wrażenie. Pomyślałem, że chyba nie dam rady. Ale kiedy zobaczyłem, z jakim oddaniem pracują lekarze i pielęgniarki, którzy ze spokojem i wielką kulturą podchodzą do pacjentów, to musiałem zacisnąć zęby i wziąć się do pracy. Na dyżurach robimy wszystko, na co pozwala nasza wiedza i umiejętności. M.in.: obsługujemy respiratory, pompy infuzyjne, podpinamy do kroplówek, pobieramy krew i podajemy leki. Szpital jest bardzo dobrze zorganizowany i dostoswany do obowiązujących obostrzeń, podzielony na strefy; są śluzy, specjalne pomieszczenia do przebierania w kombinezony jednorazowe. Wszystko jest tak zorganizowane, by personel mógł bezpiecznie pracować, by nie dochodziło do zarażeń. Podobnie jest w szpitalu na Narodowym, gdzie czasami pełnię dodatkowy dyżur. Od połowy kwietnia zdecydowanie zmniejszyła się ilość pacjentów, widać, że, na szczęście, ten szczyt zachorowań już mija. Mam nadzieję, że uda mi się powrócić w zdrowiu. Do końca maja pozostało jeszcze kilkanaście dni.
Jest pan nie tylko ratownikiem medycznym, ale na również strażakiem. Czy łatwo to pogodzić?
– Strażakiem chciałem być odkąd tylko pamiętam, bo chciałem pomagać ludziom. Dlatego zaraz po skończeniu szkoły średniej postanowiłem wstąpić do PSP. Egzaminy były jednak bardzo trudne i wymagające. Przez cztery lata starowałem w różnych komendach, za 10 razem udało się. Wtedy dostałem się do straży w ramach tzw. wolnego naboru. By zwiększyć swoje szanse, poszedłem na studia z ratownictwa medycznego. Po ich ukończeniu podjąłem pracę jako ratownik medyczny w jędrzejowskim szpitalu. Poza tym od 18 roku życia należę do OSP w Ciernie-Żabieńcu, której od kilku lat jestem prezesem. Zależało mi, by na wsi coś się działo, by ludzie wspólnie działali na rzecz lokalnej społeczności. Pewne rzeczy udało nam się osiągnąć, ale ostatnio trochę ten zapał minął. Niestety, mieszkańcy niezbyt chętnie teraz włączają się do działań, młodzi ludzie mają mniej czasu, wyjeżdżają, a i covid swoje zrobił. Może to się zmieni.
Pyta pani, czy da się to pogodzić? Wydaje mi się, że tak, jeśli tylko człowiek chce i umie zorganizować sobie czas. Ja należę do grupy osób, które cały czas muszą coś robić, działać. W tym widzę sens życia. Zachęcam też młodych ludzi do wstępowania do OSP i PSP, bo naprawdę warto.
Dziękuję za rozmowę, życzę sił i zdrowia.
Rozmawiała Grażyna Ślusarek