Marian Krzyżyk z Jędrzejowa wspomina lata świetności jędrzejowskiej kolejki wąskotorowej.

Moja miłość do lokomotyw zaczęła się dość wcześnie. Miałem 5 lat, kiedy zmarł marszałek Józef Piłsudski. Wtedy z Warszawy do Krakowa wyruszył pociąg z jego trumną na lawecie. Po drodze zatrzymywał się na wielu stacjach; postój miał również w Jędrzejowie. Tato zabrał mnie na stację. Kiedy trzymał mnie na rękach, zobaczyłem parowóz i cały czas patrzyłem na niego jak urzeczony. Nie interesowało mnie, co działo się wokół, i tak mi zostało do dzisiaj.

Na kolejce zacząłem pracować w 1945 r., przez pierwsze trzy lata w warsztatach. W trasę wyruszyłem w 1949 r. po złożeniu egzaminu czeladniczego. Pierwszym pociągiem jechałem w październiku tego roku z panem Andrzejowskim. Pamiętam, jechaliśmy do kamieniołomów w Gołuchowie za Hajdaszkiem. Potem stopniowo sam zacząłem kierować pociągiem.

Z czasem na kolejce zaczęły się pojawiać większe lokomotywy, bo najpierw jeździłem małym dwuosiowym parowozikiem, który ciągnął ledwie 60 ton, czyli cztery wagoniki.

W latach 50.-60. XX w. Jędrzejowska Kolejka Dojazdowa była największym zakładem pracy. Pracowało tu wówczas ponad 1000 osób, a nasze pociągi docierały do Bogorii, Szczucina, Charsznicy, Kocmyrzowa i Kazimierzy Wielkiej. To było ponad 350 km torów. Proszę sobie wyobrazić, że dziennie na trasę wyjeżdżało 11 składów pociągów, zarówno towarowych, jak i osobowych. W Jędrzejowie, przy kolejce, wybudowano piękną świetlice, gdzie odbywały się różne spotkania, organizowane były zabawy taneczne, działały teatr, kino i orkiestra. Tu było życie, a nie to, co teraz.

Woziliśmy praktycznie wszystko: cement, kamień, piach, drewno, wódkę oraz kopalniaki, czyli specjalne drewno na stemple do kopalni. Tych ostatnich przewieźliśmy ogromne ilości. Przeładunek był na stacji w Jędrzejowie. Pracowało tam ponad 50 osób. W ciągu doby rozładowano i załadowano 40 wagonów normalnotorowych. Do stacji normalnotorowej dochodził tor wąskotorowy, który przechodził przez ul. Dojazd do Kolejowej i kończył się na wysokości wieży ciśnień. Ruch pasażerski odbywał się głównie na wschód, w stronę Bogorii i Staszowa, bo pamiętać trzeba, że wtedy nie było takich dróg jak teraz. Tam były biedne tereny i do niektórych miejscowości dojeżdżała tylko ciuchcia. Ciągnęliśmy po cztery lub pięć wagonów, bo tyle ludzi korzystało z przejazdów.

Wraz z budową nowych dróg i kolei normalnotorowych ruch na kolejce powoli zaczął się zmniejszać. Przybywało również połączeń autobusowych. Pomału zamykano więc niektóre trasy. Zaczęło się to w latach 70. minionego wieku. Tak dziwna sytuacja miała miejsce w Szczucinie Wąskotorowym. Zarząd dróg zwrócił się do kolejki, by dołożyła do remont mostu na Wiśle. Zarząd kolei, który wówczas mieścił się w Chełmie, nie wyraził na to zgody i wtedy drogowcy odcięli połączenie i nie dało się już jeździć.

Do Szczucina też jeździłem; w jedna stronę jechało się osiem godzin. Wyjeżdżaliśmy o pierwszej w nocy, a wracaliśmy na godzinę 22. Jak była przerwa, to latem chodziliśmy się kąpać w Wiśle.

Praca na parowozach bardzo mnie cieszyła, dawała mi wiele satysfakcji. Nawet dzisiaj, gdyby mi oczy zawiązali, to pojechałbym parowozem, choć na emeryturę przeszedłem w październiku 1981 r. Kalendarzowo pracowałem 36 lat, ale po przeliczeniu miałem 43 lata stażu, bo jak ktoś jeździł na parowozach, to maszyniście za rok liczyło się 14 miesięcy, ponieważ pracowaliśmy po 200-300 godzin miesięcznie.

Bardzo mi było żal, gdy kolejka wąskotorowa zaczęła upadać. Według mnie to ona już umarła. Chcą ją ratować, ale na to trzeba mnóstwo pieniędzy, m.in. na remont torów i estakady na Nidzie. Ale z drugiej strony cieszę się, że próbuje się ją uratować, by była atrakcją turystyczną. Mieszkam blisko kolejki, gdy tylko usłyszę, że parowóz gwiżdże, to już tam jestem, bo cały czas mam kolejkę w głowie.

Wysłuchała Grażyna Ślusarek