Rozmawiamy z Edwardem Golą, muzykiem ludowym z Sędziszowa, wielkokrotnym laureatem Buskich Spotkań z Folklorem i konkursu „Jawor – u źródeł kultury”, uczniem Stefana Ostrowskiego. Występuje pan na scenie od ponad 45 lat. Jak się zaczęła pańska przygoda ze skrzypcami i muzyką ludową?

– Kiedy byłem małym chłopcem, to wystarczyło, że ktoś na czymś zagrał i już się ludzie zbierali i tańcowali. Jak opowiadali moi rodzice, lubiłem naśladować ruchy muzyków, bo bardzo mi się podobało, jak grali i lubiłem słuchać muzyki. Gry na skrzypcach zacząłem się uczyć w latach 70., gdy chodziłem do siódmej lub ósmej klasy. Skrzypce to rodzinna tradycja, grał na nich brat mojej mamy, Waldemar Baran, u którego zacząłem naukę. Grał także brat mojego ojca, Edward Gola. Na tym instrumencie grają też mój syn i wnuczki. Oni są już piątym pokoleniem. Umiem czytać nuty, umiem również zapisywać nutowo melodie. Później uczyłem się u mojego mistrza Stefana Ostrowskiego, który prze II wojną światową grał w ziemiańskiej kapeli hrabiego Łosia. W 1973 r., kiedy byłem uczniem, zabrał mnie na centralne dożynki w Białymstoku; to było piękne przeżycie. Rok później poprowadziłem kapelę na dożynkach w zastępstwie mojego mistrza, który zmarł w 1974 r. Przez wiele lat grałem i kierowałem kapelami. Nie miałem z tym żadnych problemów.

Kiedy przyszły pierwsze sukcesy na festiwalach i przeglądach?

– Na początku mieliśmy kapelę złożoną z uczniów, ale później nasze drogi się rozeszły. Występowałem m.in. z kapelą Jerzego Całki, Wacława Kaszuby z Mierzawy oraz kilkanaście ładnych lat z kapelą Mirka Piaseckiego. Około 2012 r. zdecydowałem się na solowe występy. Sześciokrotnie wygrywałem festiwalu w Busku-Zdroju jak solista-instrumentalista skrzypek. Wzorem dla mnie byli wówczas Jan Jawor i Stanisław Mucha, których miałem możliwość słuchać i podglądać. To byli świetni i mocni skrzypkowie. W 2016 r. zostałem laureatem festiwalu „Jawor – u źródeł kultury”. Z tej nagrody jestem bardzo dumny, bo jest to prestiżowy konkurs, na którym występuje dużo muzyków i trudno jest się tam przecisnąć; poza tym jury jest bardzo wymagające. Trzeba pamiętać, że jury bardzo rygorystycznie ocenia klika aspektów: postawę, ubiór, prezentację, a przede wszystkim to jak i co się gra. Wszystko jest brane pod uwagę, bo oceniania jest całość występu. W 2017 r. przerwałem moją działalność solisty, choć w tymże roku wygrałem kieleckie „Scyzoryki”. W nagrodę otrzymałem wtedy wyjazd do Brukseli, który ufundował europoseł Bogdan Wenta. Do tej pory tam jednak nie pojechałem, czym jestem mocno rozczarowany.

W tym roku na festiwalu w Busku-Zdroju również otrzymał pan nagrodę.

– W tym roku w Busku-Zdroju postanowiłem zaprezentować autentyczną trzyosobową kapelę. Jej skład jest następujący: ja na skrzypcach, Mariusz Stradomski z Pawłowic na akordeonie (to mój uczeń, bardzo pracowity i bardzo chce nauczyć się jak najlepiej grać muzykę ludową, bardzo dużo czasu na to poświęca i muszę powiedzieć, że bardzo dobrze mu idzie) oraz Władysław Zając z Sędziszowa na buncyku. Opracowałem melodie Stefana Ostrowskiego. Moi koledzy po raz pierwszy stanęli na scenie i do tego jeszcze przed szacownym jury. Bardzo się obawiałem, jak granie nam wyjdzie. Zastartowaliśmy w Jędrzejowie i dostaliśmy się do Buska-Zdroju. Zagraliśmy tam trzy utwory i wypadło bardzo dobrze, mimo że grały tylko dwa instrumenty melodyczne, bo przecież buncyk wybija takt. Trzeba jednak podkreślić, że gra na buncyku to nie jest taka prosta sprawa. 10 czerwca wystąpiliśmy podczas koncertu laureatów w Kielcach i wtedy dowiedzieliśmy się, zajęliśmy pierwsze miejsce. Koledzy byli zachwyceni i wprost niedowierzali, że nam się udało. Jestem z tego bardzo dumy

Czym dla pana jest muzyka ludowa?

– Muzyka ludowa jest uniwersalna. Teraz wraca na nią moda, z czego ja osobiście bardzo się cieszę. Były takie lata, że zaczynała jak gdyby odchodzić, ale dzięki ludziom, którzy ją kochali, grali i pokazywali, przetrwała i cieszy ludzi. Proszę zobaczyć, ile osób przyjeżdża do Sędziszowa na festiwal ludowy, by posłuchać i popatrzeć. Oni siedzą i słuchają jak zaczarowani. To przeważnie ludzie starsi, którzy poprzez tę muzykę wracają do czasów swojego dzieciństwa i młodości. Przyjeżdżają ze swoimi dziećmi i wnukami i przekazują młodszym uwielbienie dla tej muzyki. Przyjeżdża też wielu wykonawców, kapel oraz zespołów i z tego należy się cieszyć. Dlatego jestem bardzo zadowolony, że kilkanaście lat temu udało nam się doprowadzić do tego, żeby w Sędziszowie powstał taki festiwal. Muzyka ludowa to nieskończony temat, można o niej mówić, a przede wszystkim grać przez cały czas. Jak ją się kocha i czuje, to ona jest cały czas w głowie. Tak jak w moim przypadku, nie ma dnia, żebym nie słuchał muzyki ludowej albo nie grał. Ja ją kocham, mam ją w sercu i w głowie. Dlatego też cały czas coś mi przychodzi do głowy. Zawsze staram się zapisywać melodie, które mi przychodzą do głowy. Nawet w nocy, kiedy mi jakiś pomysł wpadnie, to potrafię wstać i zapisać, choćby dwa, trzy takty, żebym do rana nie zapomniał. A później dopisuje resztę. Dziwie się sam sobie, nie raz, nie dwa zastanawiam się nad tym, skąd się to we mnie bierze. Chyba mam jakieś muzyczne geny i dlatego tak się to dzieje, a może to dar od Pana Boga?

Nie tylko pan gra, ale też uczy gry na instrumentach, popularyzuje muzykę ludową.

–Młodych ludzi uczę od wielu lat. Jeśli ktoś bardzo chce się nauczyć grać i systematycznie uczęszcza na lekcje, to już po roku może wyjść ze mną na scenę. Mam już wielu uczniów. Teraz m.in. uczę młodą dziewczynę z terenu gminy Oksa, która po 12 latach wróciła z Anglii do Polski. Studiuje w Krakowie, a jak wraca z zajęć, to przyjeżdża do mnie. Jest bardzo zdolna. Uczę z książki Zbigniewa Soi. Jak mój uczeń tylko chce i nauczy się tego co zadam, to piszę dla niego coś lekkiego; jakiegoś walczyka, by mógł sam zagrać. Stopniowo zachęcam do coraz trudniejszych utworów.

Z tego co wiem, zajmuje się pan również dokumentowaniem muzyki ludowej.

– Posiadam dużo różnych materiałów, w tym nuty mojego mistrza Stefana Ostrowskiego z Gniewięcina. On odszedł 22 grudnia 1974 r., przeżył 77 lat. Uczyłem się u niego grać przez dwa lata. Nam nuty jego 202 utworów. Oprócz tego mam nagranie oryginalnego głosu Stefa Ostrowskiego z marca1967 r. Opowiadał on początkach swojej kariery. Mam płyty, które nagrywałem dla Radia Kielce. Opowiadam na nich o kapelach ludowych, które działały na ternie powiatu jędrzejowskiego. A było ich w tych latach bardzo dużo. Zostały one w mojej pamięci, miałem przecież z nimi kontakt. Uwieczniłem je w addycji, które zostały nagrane dla Radia Kielce. Pomagał mi w tym redaktor Leszek Ślusarski. Jest to bardzo bogaty materiał faktograficzny i muzyczny. Na czterech płytach przedstawiałem 17 kapel: na czym kto grał i skąd pochodził oraz co grał. Kilka lat temu mój kolega, Adam Kocerba z Pińczowa, rozpoczął zbieranie materiałów do książki o kapelach z powiatu pińczowskiego i jędrzejowskiego, które czynnie występowały na scenie. Pomagałem mu w tym, zbierałem materiały, rozmawiałem z ludźmi.

Czy miłość do muzyki ludowej przekazał pan swoim dzieciom i wnukom?

– Mój syn uczył się grać na akordeonie i trąbce. Ma swój zespół, ale także udziela się w orkiestrze dętej w Jędrzejowie. Razem z nim grają także jego dzieci, a moje wnuczki, które również uczyłem gry na instrumentach. Teraz także moją najmłodszą wnuczkę uczę grać na skrzypcach, jest bardzo ambitna i bardzo chętnie się uczy. Dumny jestem z nich wszystkich.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Grażyna Ślusarek