W pierwszych miesiącach 1940 r. tysiące młodych Polaków otrzymało z niemieckich urzędów pracy, tzw. Arbeitsamtów, indywidualne wezwania, aby w określonym terminie stawili się w wyznaczonych miejscach celem wyjazdu na roboty do Niemiec. Nikt nie pytał ich o zgodę. Jak na ironię informowano, że przejazd jest bezpłatny. Wśród rodzin polskich nastało prawdziwe zmartwienie, że Niemcy mogą do obozów pracy zabrać całą naszą młodzież.

Schronienie w Zakrzowie

Tak przez pierwsze dwa lata okupacji w strachu i niepewności żyła młoda mieszkanka Włoszczowy Emilia Wójcikowa z domu Marcinkowska. Ukrywała się. Ale w małym miasteczku, jakim wówczas była Włoszczowa, nie było się gdzie ukryć. Dlatego też niezwykle chętnie, już w 1942 r., przyjęła propozycję dalekiego kuzyna Zbyszka Jedliczko, by na pewien czas wyjechała do wsi Zakrzów na terenie gminy Oksa w powiecie jędrzejowskim. Chodziło o potajemne przewiezienie radia i ukrycie go w dworku właścicieli ziemskich państwa Krassowskich. Po przekazaniu radia miała tam pozostać aż do odwołania.

Zbyszek nie ukrywał co jej grozi w razie wykrycia radia przez żandarmów niemieckich. Młoda kobieta znała niemieckie zarządzenia. Mimo to postanowiła mu pomóc. Domyślała się, że należy on do ruchu oporu. Jednocześnie chciała wyrwać się z miasta zagrożonego ciągłymi aresztowaniami. Liczyła też na łut szczęścia oraz na swoją znajomość języka niemieckiego. Z zapakowanym radiem w zwykłą torbę, by upozorować wyprawę po zakupy, Emilia Marcinkowska przygodną furmanką dotarła szczęśliwie do Zakrzowa.

Wieś zachwyciła ją bogactwem polskiego krajobrazu. Był pogodny, majowy dzień. Zakrzów leży w dolinie wśród łąk rozciągających się daleko w stronę rzeki Lipnicy. Wszędzie zieleń i kwiaty. Nad licznymi sadzawkami unosiły się setki krzykliwych czajek. Emilia znała wieś od dzieciństwa, bo przecież Włoszczowa była miastem, z którego żartowano złośliwie, że „jeśli ktoś położy się w rynku, to albo głowa, albo nogi znajdą się w ziemniakach”. Jednak tym razem młoda dziewczyna patrzyła na wieś jak na ostaję spokoju i polskości. Ludzie pracowali tu normalnie w polu, dzieci bawiły się tak, jak bawią się dzieci. Na łąkach pasły się stada gęsi. A do tego – nigdzie żadnego Niemca! Jakby okupacji nie było.

W dworze Krassowskich

Łatwo trafiła do stającego na niewielkim wzniesieniu parterowego dworku państwa Krassowskich. Przed gankiem dostrzegła elegancką kobietę, w osobie której domyśliła się tutejszej dziedziczki pani Marii Krassowskiej. Pozdrowiła ją i oznajmiła, że przychodzi od Zbyszka z Włoszczowy. Było to zapewne umowne hasło rozpoznawcze, bo po powitaniu pani Krassowska przywołała młodego człowieka, który stał w pobliżu i poleciła mu, aby wskazał przybyłej pokój na poddaszu. Tam była już przygotowana w podłodze skrytka na radio, gdzie zostało ukryte. Kto później korzystał z niego, Emilia nie wie, ale domyślała się wówczas po gościach, którzy odwiedzali dworek w Zakrzowie i udawali się niby „na odpoczynek” do pokoiku na poddaszu, gdzie zapewne potajemnie słuchali radia.

Emilia już na drugi dzień została na stałe zatrudniona w dworku państwa Krassowskich jako gospodyni domowa. Dawało jej to poczucie bezpieczeństwa i chwilowo uwalniało od groźby wywózki na przymusowe roboty do Niemiec. W miarę upływu czasu poznawała bliższą i dalszą rodzinę doktora Antoniego Krassowskiego, kuzynów jego żony pani inż. Marii Krassowskiej z Giedroyciów, pracowników folwarcznych i mieszkańców Zakrzowa, a wśród nich kowala Edwarda Wójcika, przyszłego męża.

Jerzy Giedroyc w Zakrzowie

Z Zakrzowem w latach trzydziestych związany w młodości był Jerzy Giedroyc, brat Marii Krassowskiej. Przyjeżdżał tu wraz z młodszym bratem Henrykiem w odwiedziny do siostry. Kilkakrotnie spędzał w Zakrzowie urlop.

Jerzy Giedroyc urodził się on 27 lipca 1906 r. w Mińsku na Białorusi i tam spędził dzieciństwo. W okresie międzywojennym pracował w Warszawie. Po wybuchu II wojny światowej przedostał się do Rumunii, gdzie pracował jako osobisty sekretarz ambasadora Polski. Następnie zgłosił się do służby wojskowej. Jako żołnierz brygady polskiej brał udział w kampaniach wojennych w Libii oraz w bitwie o Tobruk. Po wojnie pozostał na emigracji i zasłynął jako redaktor wydawanego w Paryżu czasopisma polskiego „Kultura” zwalczanego w kraju przez władze komunistyczne. Jerzy Giedroyc zmarł w Paryżu dnia 14 września 2000 r.

Okupacyjna rzeczywistość

W okresie okupacji życie ziemiaństwa nie było takie łatwe jak to sobie wielu Polaków wyobrażało. Już w grudniu 1939 r., ku zaskoczeniu właścicieli majątku, przybył do Zakrzowa komisaryczny zarządca niemiecki. Nazywał się Orwat. Czy był rodowitym Niemcem, czy Polakiem na usługach III Rzeszy – tego nikt nie wiedział. Wysławiał się poprawnie po polsku, ale mówił też biegle po niemiecku. Przybysz poprosił o umeblowany pokój dla siebie oraz pomieszczenie na kancelarię. Oznajmił, że on będzie zarządzał majątkiem i prowadził rachunkowość w języku niemieckim.

W lutym 1940 r. na wszystkie gminy w Generalnej Guberii nałożono kontyngent zboża, które miało być w krótkim czasie dostarczone do niemieckich magazynów. Wkrótce Niemcy nałożyli nowy kontyngent. Tym razem na mleko i mięso. Trzoda chlewna i bydło zostało zakolczykowane i ponumerowane, a wszelki ubój zakazany pod karą śmierci.

Orwat natychmiast przystąpił do wykonania zarządzeń i codziennie spod zabytkowego spichlerza zbudowanego z dębowych bali w 1788 r. odjeżdżały dworskie furmanki z kontyngentowym zbożem, które odwożono na stację kolejową we Włoszczowie.

Nad narodem polskim zawisła groźba głodu. Wszystkie produkty spożywcze przeznaczone były dla Niemców. Dla pracowitych właścicieli majątku była to niezwykle kłopotliwa sytuacja. Może dlatego w czasie okupacji hitlerowskiej pomiędzy pracownikami folwarcznymi i prawowitymi właścicielami majątku wytworzyła się specyficzna więź. Zarządca Orwat ze zdziwieniem dostrzegał, że w chlewni w tajemniczy sposób odmładzały się numerowane tuczniki. Dorosłe sztuki znikały, a ich kolczyki nosiły młodsze warchlaki. Podobnie było w owczarni i oborach. Z zamkniętego na cztery spusty zabytkowego spichlerza systematycznie ubywało zboża. Co najważniejsze – nikt niczego nie widział i o niczym nie wiedział. Orwat był bezradny. Jeszcze bardziej stawał się bezradny wobec partyzantów polskich szukających tu zaopatrzenia. Najczęściej odwiedzali oni majątki ziemskie nocą, ale zdarzały się też wizyty w biały dzień. Zabierali oni na potrzeby podziemnego wojska przygotowane na kontyngent zboże, trzodę chlewną lub inne artykuły.

Niektóre ugrupowania partyzanckie pozostawiały jedynie pokwitowanie na zabrane produkty. Nieraz płacono gotówką. Zawsze pieniędzmi za zabierane artykuły płacili partyzanci z formacji Narodowych Sił Zbrojnych. Należność przekazywali oni bezpośrednio właścicielce majątku Marii Krassowskiej, a w razie jej nieobecności, gospodyni domowej Emilii Wójcikowej. Na zarządcę niemieckiego nie zwracali najmniejszej uwagi. Ignorowali go. Orwat często wyjeżdżał służbowo do powiatowych urzędów niemieckich w Jędrzejowie. Widocznie nie meldował jednak o partyzanckich wizytach, bo nigdy nie było w tej sprawie dochodzenia.

Wyrok na Orwata

Jednak latem 1944 r., chyba w czerwcu lub w lipcu, zarządcę niemieckiego w Zakrzowie odwiedziła zbrojna grupa partyzantów, którzy odczytali mu wyrok śmierci za współpracę z gestapo w Jędrzejowie. Orwat został rozstrzelany. Tylko nieliczni mieszkańcy Zakrzowa wiedzieli, że Orwat w czasie pobytu w Jędrzejowie rozpoznał na ulicy partyzanta polskiego. Wskazał go żandarmom, którzy aresztowali Polaka i po krótkim śledztwie rozstrzelali. Chodzi tu prawdopodobnie o Leona Pazerę ps. „Lis” z placówki „Borowik” w Złotnikach, bo takie wydarzenie w tym czasie zaistniało w tej miejscowości.

Ostatnie święta we dworze

Późną jesienią 1944r. państwo Krassowscy przygotowywali się do opuszczenia Zakrzowa i wyjazdu na stałe do Kielc, gdzie posiadali mieszkanie na ulicy Słowackiego. Wiedzieli już, że z chwilą wkroczenia na nasze tereny oddziałów Armii Czerwonej majątki ziemskie ulegną parcelacji. Reformę rolną zapowiadał działający w Lublinie nowy rząd. Nie okazywali jednak przygnębienia i przygotowania do ostatnich w tej wojnie świąt Bożego Narodzenia trwały podobnie jak w minionych latach. W tej rodzinie kontynuowana była tradycja, prawdopodobnie od 1874 r., czyli od daty zakupu Zakrzowa przez doktora Floriana Krassowskiego herbu Ślepowron, że choinkę z własnych lasów wybierał osobiście dziedzic. Pracami w kuchni kierowała jego żona, która sama przyrządzała kutię. Była to potrawa z gotowanej pszenicy z utartym makiem i miodem. Taki wschodni zwyczaj w Zakrzowie był nowością, ale pani Maria Krassowska urodziła się we Lwowie i tam spędziła młodość. Stąd ten wschodni obyczaj. Kolację wigilijną zakończył koncert kolęd na fortepianie w wykonaniu Zofii Giedroyc, młodszej siostry pani Krassowskiej.

Powojenne losy Krassowskich i Wójcików

W połowie stycznia 1945 r. Niemcy w popłochu uciekli przed nacierającymi oddziałami Armii Radzieckiej. Z tą chwilą na ziemi jędrzejowskiej rozpoczął się proces likwidacji majątków obszarniczych.

Rodzina Krassowskich opuściła Zakrzów i na stałe zamieszkała w Kielcach. Doktor Antoni Krassowski, urodzony 11 czerwca 1881 r. w Zakrzowie, podjął pracę lekarza w pogotowiu ratunkowym, które mieściło się wówczas w narożnej kamienicy przy ulicy Staszica. Równocześnie do dnia 30 czerwca 1949 r. pracował dodatkowo jako lekarz szkolny w Prywatnym Męskim Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącym im. Św. Stanisława Kostki. Zmarł 8 lipca 1955 r.

Maria Felicja Krassowska, córka Gedeona i Zofii Giedroyciów, urodzona 10 lipca 1900 r. we Lwowie, zmarła 16 kwietnia 1967 r.

Maria i Antoni Krassowscy spoczywają w rodzinnym grobowcu na cmentarzu parafialnym w Węgleszynie.

Natomiast Emilia i Edward Wójcikowie, których losy przez kilka lat związane były z życiem właścicieli majątku ziemskiego w Zakrzowie, w 1946 r. przenieśli się do Włoszczowy, gdzie mieszkają do chwili obecnej. Partyzanckie radio, wydobyte ze skrytki na poddaszu opustoszałego dworku w Zakrzowie, służyło im wiernie przez kilka powojennych lat.

Eugeniusz Supernat

Pierwodruk: „Gazeta Jędrzejowska”, nr 18/425 z 4 V 2006

Na zdjęciu: Na cmentarzu parafialnym w Węgleszynie znajduje się grobowiec rodzinny Krassowskich. Góruje nad nim żeliwny krzyż z nagrobka Floriana Krassowskiego, który w połowie XIX w. nabył majątek Zakrzów. Nagrobna inskrypcja na tym nagrobku brzmi następująco: ŚP. dr Florian // Krassowski // uczeń Akademii Wileńskiej // b. lekarz powiatu płockiego // radca dworu // obywatel ziemski // zmarł d. 22 kwietnia 1889 r. // mając lat 72 // żona wraz z dziećmi prosi // o westchnienie do Boga. Fot. z 2006 r.