Jacek Słowak z Kielc i Szymon Flak z Obiechowa ze Stowarzyszenia „Salutem” dokonali niesamowitego wyczynu: jako pierwsi w historii objechali kontynent afrykański wzdłuż linii brzegowej. Odwiedzili 30 krajów i przejechali blisko 45 tys. km; w podróży byli 200 dni. Wyprawa, która podzielona była na dwa etapy, odbyła się w ramach projektu „Scyzoryki wzdłuż Afryki”. O podróży rozmawiamy z Szymonem Flakiem. Jak to się stało, że zostałeś uczestnikiem niecodziennej wyprawy na kontynent afrykański?

– Historia wyjazdu do Afryki zaczęła się kilka lat temu, kiedy podczas studiów w Społecznej Akademii Nauk poznałam Jacka Słowaka, który uczył mnie samoobrony. Na jednym z obozów narciarskich podczas luźniej namawiał nas do spełnienia swoich marzeń, do podróżowania i poznawania świata. Mówił, że nie należy tylko i wyłącznie poświęcać się karierze i pędzić za pieniędzmi, bo w życiu liczą się też pasje. Wtedy postanowiłem jeździć na różne obozy. Jacek mnie zauważył i kiedy organizował wyprawę do Afryki, zaproponował mi wyjazd. Potrzebował kogoś, kto zna się na mechanice, a ja trochę się na tym znam. Podczas wyprawy poruszaliśmy się mercedesem sprinterem ze starego rocznika. To był świadomy wybór, bo w nowszym modelu mógłby być problem z elektroniką. Nasze auto spisało się świetnie. Oczywiście psuło się, ale dawałem sobie z tym radę bez problemów. Zresztą, nie całą podróż przemierzyliśmy mercedesem. Z różnych powodów, głównie biurokratycznych przeszkód dotyczących wydawania wiz, przez blisko 10 dni mieliśmy przymusowy przystanek w Sudanie. Tam podjęliśmy decyzję, że samochód zostaje w tym kraju, a my dalszą część podróży przebędziemy autostopem. Trochę przedłużyło to wyprawę, ale zdobyliśmy kolejne doświadczenia i szczęśliwie dojechaliśmy do Maroka.

Jak przebiegała wyprawa?

– Wyprawa odbyła się w dwóch etapach. Pierwszy trwał 72 dni. Przejechaliśmy wtedy zachodnie wybrzeże Afryki. Pod koniec grudnia 2017 r. wyruszyliśmy z Tangeru w Maroku, a podróż zakończyliśmy w Kapsztadzie w RPA. Przejechaliśmy przez 17 państw. Generalnie był to trudny etap naszej podróży. Głównym naszym atutem było to, że w jednym miejscu byliśmy krótko, szybko przenosiliśmy się z miejsca na miejsce i w marcu dotarliśmy do RPA. Później było kilka miesięcy przerwy. Drugi etap rozpoczęliśmy w lipcu w Kapsztadzie, a zakończyliśmy w październiku w Tangerze, czyli tam, gdzie rozpoczynaliśmy. Tym sposobem objechaliśmy całą Afrykę. Etap wzdłuż wschodniego wybrzeża był dużo łatwiejszy w porównaniu do pierwszego. Zachodnie wybrzeże Afryki nie jest rozwinięte pod względem turystycznym. Po kilkadziesiąt godzin trzeba było czekać na niektórych przejściach granicznych. Wiele razy nocowaliśmy na asfalcie. Były różne problemy i czyhało na nas wiele niebezpieczeństw. Kilka razy nas okradziono, byliśmy zatrzymani przez miejscową policję, a także mieliśmy problemy związane z otrzymaniem wiz do różnych krajów. Generalnie wszelkie założenia i plany brały w łeb, musieliśmy je weryfikować i dostosowywać się panujących realiów. Trzeba także pamiętać, że w wielu afrykańskich krajach trwają wojny. Przejeżdżaliśmy m.in. przez Mauretanię i Mali, gdzie na okrągło toczą się konflikty zbrojne. Nam, szczęśliwie, nie było dane widzieć ich z bliska, choć na wielu obiektach widać było ślady po pociskach. Oczywiście nie ominęły nas choroby, dopadła nas malaria i inne zakażenia bakteryjne.

Co zrobiło na tobie największe wrażenie?

– Oczywiście widoki, niezapomniane, różnorodne. Wspaniała przyroda; widok stada słoni, żyraf czy innych zwierząt spacerujących w różnych miejscach też robił ważnienie. Podobnie jak widok niesamowitych budowli. Trudno w tej chwili o tym mówić, muszę sobie to wszystko jakoś poukładać. Na pewno duże wrażenia zrobiła na mnie Etiopia, bo generalnie uważa się, że tam jest sucho i nie ma co jeść. Mieliśmy jednak możliwość zobaczyć bujną roślinność tego kraju, bo przejeżdżaliśmy akurat w porze deszczowej. Niesamowite wrażenie zrobiły na mnie również kościoły wykute w litej skale w Lalibeli. Tych świątyń jest 11, pochodzą one z końca XII w. Polecam każdemu, bo warto je zobaczyć. Poza tym piasek na plaży w Zanzibarze jest biały i miękki, swoją konsystencją przypomina mąkę. Wspaniałe owoce i warzywa, o zupełnie innym, bardziej intensywnym smaku niż u nas w Polsce. Zmienność temperatur; najniższa jaką tam mieliśmy to minus 2 stopnie, a najwyższa to plus 51. Podobało mi się także spokojne tempo życia, a nie tak jak u nas – wciąż coś nas goni. Tam nikomu się nie spieszy.

Co ci dał wyjazd na afrykańską wyprawę?

– Przede wszystkim inne spojrzenie na świat. Uświadomiłem sobie, że tak naprawdę kolor skóry się nie liczy, tylko to, jakim jesteś człowiekiem: dobrym czy złym. Bo w Afryce spotykaliśmy takich ludzi, którzy wyjęliby serce, by pomóc, ale byli i tacy, którzy nie chcieli pomóc, a nawet przysparzali nam kłopotów. Poza tym sprawdziła się stara prawda, że trzeba znać języki obce, szczególnie angielski. Pamiętać należy, że część krajów afrykańskich kiedyś wchodziła w skład angielskiego imperium kolonialnego, dlatego angielski jest tam podstawowym językiem. Podróż po Afryce to niezapomniane wrażenia i przeżycia, wspaniałe krajobrazy, wielu poznanych ludzi. Mam w pamięci także obrazy innej Afryki, czyli ogromnej biedy. Kiedy widzisz głodne dzieci, serce ci pęka. Jednym z celów wyprawy było także niesienie pomocy charytatywnej. Nasze stowarzyszenie wspólnie z fundacją zebrało dary, m.in. ubrania i artykuły szkolne dla dzieci. Małą ich część zabraliśmy ze sobą, większość została wysłana do międzynarodowej organizacji, która zajmuje się niesieniem pomocy dla Afryki. Na miejscu okazało się, że praktycznie moglibyśmy rozdać wszystko. Zresztą, sam wróciłem tylko z małym plecakiem, bo co tylko się dało to podarowaliśmy miejscowym, głównie dzieciom. Podczas podróży zastanawialiśmy się, jak można pomóc ludziom w Afryce i zgodnie doszliśmy do wniosku, że poprzez edukację. To była wielka przygoda mojego życia, ale i wielka szkoła życia.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Grażyna Ślusarek