Rajd Dakar wygrywa ten, kto popełni mniej błędów
Rozmawiamy z Maciejem Giemzą, motocyklista rajdowym z Orlen Teamu, który na torze w Konarach przygotowuje się do udziały w rajdzie Dakar. Jest dwukrotnym zdobywcą Pucharu Świata w cross country (2017 i 2018), wielokrotnym mistrzem Polski w zawodach enduro i cross country. W najsłynniejszym rajdzie świata weźmie udział po raz trzeci. Debiutował w 2018 r., kiedy to zajął 24 miejsce wśród motocyklistów. W tym roku wyścigu nie ukończył ze względu na defekt maszyny.
Dlaczego na treningi wybrał pan tor w Konarach?
– Przyjeżdżam tu od blisko dwóch miesięcy. Tor spełnia moje oczekiwania, jest piaszczysty, co później może się przydać podczas rajdu, który odbędzie się w Arabii Saudyjskiej. To nie jest mój pierwszy kontakt z Konarami. Znam ten tor z lat wcześniejszych i zawsze mile go wspominam. Przyjeżdżałem tutaj w wieku 12-13 lat, kiedy byłem na początku swojej motocyklowej drogi. Wiele razy brałem udział w zawodach zaliczanych do turnieju Czterech Torów. Kiedy dowiedziałem się, że znów można tu trenować, pojawiam się co jakiś czas. Widać, że włożono bardzo dużo pracy, by przywrócić tor do stanu używalności. Warunki są bardzo dobre. Przyjazd do Konar jest dla mnie optymalnym rozwiązaniem, mieszkam bowiem w Piekoszowie, czyli niedaleko.
Jak upływają przygotowania do rajdu Dakar?
– Ostatnie tygodnie są bardzo intensywne. Dwa razy byłem w Hiszpanii na 10-dniowych obozach treningowych, przez tydzień przebywałem na obozie w Dubaju. Teraz trenuję w Polsce. Skupiam się na torach piaszczystych. Dużo uwagi poświęcam także treningowi fizycznemu. Przegotowanie fizyczne jest bardzo potrzebne, rajd będzie trwał 12 dni i do przejechania jest blisko 8 tys. km. Ostatni etap przygotowań do rajdu polega głównie na utrzymaniu kontaktu z motocyklem. Już nie szukam prędkości, bo to może skończyć się kontuzją. Jeśli chodzi o przygotowanie psychiczne, to nigdy z tym nie miałem problemu. Wiem tylko jedno: to bardzo długo rajd i trzeba szanować siły oraz swój organizm. Trzeba bardzo dużo jeść, bo na pierwszym moim Dakarze w ciągu niespełna dwóch tygodni schudłem siedem kilogramów.
W 2020 r. rajd odbędzie się trochę bliżej Polski, bo w Arabii Saudyjskiej, a nie w Ameryce Południowej.
– To dobrze, bo będzie mniejsza różnica czasu, ok. trzech godzin, a nie sześć, jak na kontynencie amerykańskim. Będzie mniejszy problem z aklimatyzacja. Sam wyścig zapowiada się ciekawie. Dla wszystkich uczestników będzie to coś zupełnie nowego, bo wcześniej w Arabii Saudyjskiej rajdy się nie odbywały. Nikt zatem nie ma doświadczenia i wszyscy startujemy z równej linii. Przed nami blisko 8 tys., w tym 5 tys. km odcinków specjalnych. Aż 75 proc. trasy przebiega po terenach piaszczystych. Mam nadzieję, że będzie to udany start. Przede wszystkim liczę, że dojadę do mety, a jak już będę na mecie, to wynik też powinien być satysfakcjonujący.
W tym roku nie udało się panu skończyć rajdu, proszę przypomnieć dlaczego?
– Niestety, siła wyższa, defekt silnika, który się zatarł i nie byłem w stanie kontynuować jazdy. Ta awaria nastąpiła w środku etapu, nie miałem możliwości skorzystania z pomocy assistance. Mam nadzieję, że na najbliższym rajdzie będę miał trochę więcej szczęścia. Szczęście to połowa sukcesu na tym trudnym rajdzie. Nie ma jakiejś większej presji, wiem co mam robić.
Co jest dla motocyklisty najtrudniejsze podczas długodystansowego rajdu?
– Jest naprawdę sporo trudności. Trzeba połączyć bardzo szybką jazdę z nawigacją. Na trasie czasami rozwija się prędkość w granicach 180-185 km/h; trzeba uważać, żeby się nie zgubić. Od organizatora otrzymujemy mapkę trasy, po której mamy się poruszać. Określne są na niej odległości, miejsca, w których mamy skręcać. Są też wskazówki, którą drogę wybrać oraz ostrzeżenia o niebezpieczeństwa, na jakie możemy się natknąć. Na trasie wszystkie te informacje trzeba połączyć szybka jazdą. To trudna sztuka. Na pewno trudną rzeczą jest sama koncentracja. Przez cały czas trwania rajdu, czyli przez dwa tygodnie, trzeba być skoncentrowanym od rana do wieczora. Trzeba też pamiętać o najdrobniejszych szczegółach. Np. muszę pamiętać, żeby zabrać zatyczki do uszu, bo motocykle są bardzo głośne. Jedziemy 10-12 godzin dziennie, więc po trzech godzinach może rozboleć głowa, a tedy traci się koncentrację. Wygrywa ten, kto popełni mniej błędów.
Mówił pan, że podczas rajdu schudł aż siedem kilogramów. Jak zatem wygląda żywienie na trasie?
– Na trasie etapu jemy tylko batony energetyczne i żele. Co 150 km są specjalne punkty, gdzie można zatankować, na co mamy 15 minut. W trakcie kwadransa musimy uzupełnić paliwo, picie, możemy zjeść żel oraz wytrzeć gogle i trzeba jechać dalej. Jak już skończy się dany etap, trzeba się najeść porządnie, by nie chudnąć i na drugi dzień mieć energię do jazdy przez 10-12 godzin.
Niedługo święta Bożego Narodzenia. Spędzi je pan w domu, czy w Arabii Saudyjskiej?
– Święta spędzę z rodziną. Przed samymi świętami wybieram się w góry, by jeszcze złapać trochę świeżego powietrza: rano wyjść i pomaszerować na szlak albo pobiegać. To w ramach treningu wydolnościowego. Zaraz po świętach wszystko trzeba dopiąć, pozamykać walizki i torby. 2 stycznia mam samolot do Arabii Saudyjskiej. Rajd rozpoczyna się 5 stycznia w Dżeddzie.
Czy dużo Polaków, oprócz pana, bierze udział w rajdzie Dakar?
– Dość sporo. Startowało będzie 18 reprezentantów Polski. Z Orlen Teamu pojadą Kuba Przygoński samochodem oraz Adam Tomiczek i ja motocyklami.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Grażyna Ślusarek