Rozmawiamy z o. dr. Janem Strumiłowskim z klasztoru Cystersów w Jędrzejowie, teologiem, wykładowcą w Wyższym Seminarium Duchownym w Katowicach.

Jak ojciec trafił do klasztoru w Jędrzejowie?

– Do klasztoru wstąpiłem 2 kwietnia 2005 r. Nie było to zaraz po maturze, najpierw rozpocząłem studia na Politechnice Śląskiej. Po drugim roku, w czasie sesji egzaminacyjnej, w wakacje, przyszło powołanie. Takie silne doświadczenie Boga i pragnienie zostawienia wszystkiego i pójścia za Chrystusem, z taką pewnością, że chce się być mnichem, cystersem, a nie księdzem diecezjalnym. Od razu nie przyszedłem do zakonu, ze względu na rozsądek moich bliskich, którzy uważali, że nagła, spontaniczna decyzja nie musiała być trwała i stabilna. By moi rodzice się nie martwili, powiedziałem, że nie pójdę od razu; jeśli pragnienie będzie trwało, to wstąpię do zakonu. Zmieniłem studia, rozpocząłem studia teologiczne w Opolu. Poszedłem tam z takim zamiarem, że będę studiował przez rok i jeżeli powołanie będzie dalej, to pójdę do zakonu. Już jednak w połowie pierwszego roku przyjechałem tu, do Jędrzejowa, by porozmawiać z ojcami, w tym także o swoim powołaniu. Jeszcze wtedy żył o. Aleksy Chalcarz, który był wówczas przeorem. Przyjął mnie bardzo ciepło, długo rozmawialiśmy. I to o. Aleksy powiedział, że nie mam co dłużej czekać. Ustaliliśmy datę, właśnie na 2 kwietnia 2005 r. Stało się i jestem tu do dzisiaj. W moim przypadku nie było to szukanie drogi życia, miałem zupełnie inne plany. Natomiast w pewnym momencie narodziło się w moim sercu tak silne pragnienie oddania wszystkiego Chrystusowi, że to przemogło i z tym nie było dyskusji.

Jak była ojca droga do zajęcia się nauką?

– Najpierw było to pół roku postulatu, później nowicjat. Po roku nowicjatu przełożony wysłał mnie na sześcioletnie studia w Wyższym Seminarium Duchownym w Katowicach. Po święceniach ówczesny opat Edward Stradomski wysłał mnie na studia doktoranckie. Rozpocząłem je, mając jeszcze inne obowiązki w klasztorze. Ponadto zaraz po święceniach opat zdecydował, że będę uczył w Szkole Podstawowej nr 3. Tam spędziłem piękny rok, choć bardzo się tej pracy obawiałem, bo uważam, że jest to trudny zawód, trzeba mieć charyzmat. Byłem w sumie zaskoczony, bo lekcje prowadziło mi się bardzo dobrze. Rok później zastąpił mnie o. Jakub Zawadzki; on ma szczególne podejście do dzieci. Rezygnacja z nauczania religii wynikała z tego, że trudno było mi pogodzić naukę w szkole ze studiami doktoranckimi, które prowadziłem indywidualnym tokiem, bo chciałem je skrócić. Ostatecznie obroniłem doktorat w 2017 r. Ojciec rektor seminarium poprosił mnie, abym prowadził wykłady z teologii dla przyszłych kapłanów. I tak to trwa do dzisiaj.

Na początku swojej pracy naukowej zajął się ojciec pięknem.

– Wynikało to z mojego osobistego doświadczenia. Kiedy zachwyciłem się Bogiem, to było doświadczenie piękna Chrystusa, które możemy znaleźć w Ewangelii. Ewangelia nie tylko zachwyca swoją prawdą. Idziemy za Chrystusem nie tylko dlatego, że to, co on głosi, jest prawdziwe i słuszne. Idziemy, bo On jest piękny. W codziennym życiu często jest tak, że człowieka można zachęcić do działania poprzez to, że czymś go zachwycimy. Takie też było moje doświadczenie. W parze z tym szła narastająca wrażliwość na piękno przejawiające w sztuce i kulturze. Wcześniej, jako nastolatek, w ogóle się tym nie interesowałem, w szkole nie rozumiałem poezji, dopiero tu w klasztorze zacząłem rozumieć poezję i sztukę. Zachwyciło mnie piękno Boga wyrażane poprzez sztukę, architekturę i literaturę. Temu też poświęcona była moja praca doktorska „Soteriologiczny wymiar piękna w teologii XX wieku”. Hasłem przewodnim była fraza z Dostojewskiego „Piękno zbawi świat”. To bardzo właściwa intuicja, bo jak się spojrzy na współczesny świat, to widzimy, jak różnie jest definiowana prawda; każdy dąży za tym, co uważa za słuszne, idzie za tym, co wewnętrznie pokochał. Dlatego jest w stanie się poświęcać, a nawet oddawać życie. Wydaje mi się, że tak samo jest z Ewangelią. Potem jeszcze napisałem książkę o teologii sztuki naszego klasztoru i o teologii ikon.

Skąd u ojca zainteresowanie ikonami? Organizował ojciec warsztaty ich pisania, a także spotkania, podczas których przybliżano ich symbolikę i znaczenie. Czy ojciec sam pisze ikony?

– Ikony bizantyjskie to jedna z moich miłości. Zainteresowanie się nimi to pochodna zamiłowania do samego piękna, które samo w sobie jest nieokreślone. Bo tak naprawdę nie wiemy, czym jest piękno; wiemy w czym się przejawia. Mówimy, że coś jest piękne, np. obraz, rzeźba, wiersz, widok; mówimy też o pięknym czynie. Ale nic ponadto, bo piękno jest niedefiniowalne, ale doświadczalne. Poznając sztukę, różne style estetyki chrześcijańskiej, szczególnie zachwyciłem się ikonografią bizantyjską, która jest trudna w odbiorze. Właściwie można powiedzieć, że nie przystaje do wrażliwości współczesnego człowieka. Jednak jeśli się pozna korzenie tej sztuki, jej założenia zarówno estetyczne, jak teologiczne, to wydaje się, że żaden kierunek w sztuce nie miał tak bogatych podstaw jak ikonografia. Poznając te wszystkie zagadnienia, zachwyciłem się ikoną jeszcze bardziej i w pewnym momencie stwierdziłem, że należałoby praktycznie spróbować. Miałem taki krótki epizod, że próbowałem pisać ikony, ale, niestety, czas nie pozwolił na kontynuowanie tych zainteresowań. Bardziej poświęciłem się temu, aby zajmować się pięknem od strony teologicznej, teoretycznej.

Nad czym obecnie skupia ojciec swoją pracę badawczą?

– Dalej zajmuję się teologią, a zwłaszcza doświadczaniem Boga oraz relacją między Bogiem a człowiekiem we współczesnym kontekście. Żyjemy w czasach postmodernizmu, który programowo kontestuje wszystko, co się tylko da. Postmodernizm najbardziej próbuje zakwestionować fundamentalne i tradycyjne wartości, czyli prawdę, dobro, tradycję, rodzinę. To skrajny subiektywizm, w którym „ja” jest wyznacznikiem do wszystkiego: sam jestem panem swojego życia i istnienia. Żyjemy w niespójnym, chaotycznym świecie, w którym doświadczanie Boga jest bardzo trudne, ponieważ Bóg jest niezmienny i stabilny, jest autorem rzeczywistości. Bóg określa świat, naszą tożsamość i wszystko co się wokół nas dzieje. Tej prawdy wiele osób nie chce przyjmować. W moich badaniach zajmuję się tym, w jaki sposób wyrażać prawdy ewangeliczne, ubierając je w elementy współczesnego języka, tak by były one zrozumiałe. Badam również, w jaki sposób można wykorzystać twórczo postmodernizm. Tu muszę powiedzieć, że postmodernizmu nie można wykorzystać w pełni; można jednak wybrać jego pewne elementy i zaadaptować je do przepowiadania Ewangelii. Zająłem się tym, ponieważ zauważyłem, że nauczanie Kościoła skrajnie nieprzychylnie i zapobiegawczo podchodzi do postmodernizmu. Dużo jest w tym racji, potrzebna jest ostrożność. Wielu teologów wychodzi z założenia, że jest on z góry zły i tutaj nie da się nic zrobić. Natomiast ja uważam, że jeśli będziemy stać na takim stanowisku, to skazujemy się na niekomunikatywność. Bo jak mówić do współczesnego człowieka językiem średniowiecznej teologii? Próbuję więc przełożyć te niezmienne kategorie teologiczne na język współczesnej kultury. To jest bardzo trudne, bardzo karkołomne, nawet trochę awangardowe. Ale jak się spojrzy na historię teologii, to wielcy teolodzy próbowali to robić, jak np. św. Tomasz z Akwinu, który próbował uprawiać teologię w kontekście arystotelizmu, choć u współczesnych mu wywoływało to ogromny sprzeciw. Był odosobniony, a nawet potępiany. Nie chce się tu porównywać do św. Tomasza, ale musimy próbować, bo skoro wielcy teolodzy próbowali to robić i dzięki temu uratowali teologię, także i my jesteśmy zobowiązani, by poszukiwać takiego języka, który pozwoli, żeby prawdy dogmatyczne były zrozumiałe.

To bardzo trudne zagadnienia. Trzeba jednak przypomnieć, że od blisko dwóch lat w klasztorze organizowane są spotkania przy kominku, podczas których tłumaczy się wiele trudnych zagadnień związanych z wiarą, teologią, a także spraw związanych z funkcjonowaniem Kościoła. Czy te spotkania będą kontynuowane?

– Tak, mamy w planie kolejne spotkania. Ich pomysłodawcą był obecny przeor klasztoru o. Bruno Paterewicz. Wspólnie z nami wykłady prowadzi także o. Jakub Zawadzki. Pamiętam pierwsze spotkanie; baliśmy się, że to się nie uda, że ludzie nie przyjdą, a okazało się inaczej – zainteresowanie było. To cieszy, bo z doświadczeń z dużych miast wynika, że z frekwencją bywa bardzo różnie. Wykłady są skierowane do tych, którzy chcą wiedzieć więcej, którzy poszukają odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Poruszamy bardzo różne problemy i zagadnienia, trudne teologicznie prawdy wiary. Podejmujemy również tematy trudne i kontrowersyjne.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Grażyna Ślusarek